Gdyby ponad 20 lat temu ktoś powiedział mi, że moja esportowa pasja stanie się zawodem i sposobem na życie, nie uwierzyłbym. Miałem kilkanaście lat i po prostu chciałem grać. Gry komputerowe w tamtym czasie były oszałamiającym tematem dla każdego nastolatka. Kiedy graliśmy w pierwsze fps’y mieliśmy wrażenie, że rozgrywka nie może być bardziej realistyczna. Nic dziwnego zatem, że wsiąkaliśmy w granie na wiele długich godzin, przesiadywaliśmy w kafejkach internetowych, robiliśmy wszystko by po prostu grać jak najdłużej i jak najwięcej.
Niewątpliwie rola Rodziców w tamtym czasie była kluczowa. Tak naprawdę zaważyła na wszystkim co wydarzyło się później. Jedną decyzją mogli spowodować, że musiałbym znacznie ograniczyć moje spotkania z komputerem i znajomymi w sieci. Jednakże zadziałała intuicja, pewnie też i fascynacja nowym i finalnie otrzymałem zgodę na rozwijanie się w kierunku gamingu, ale pod jednym kluczowym warunkiem: w szkole nie mogło być żadnych problemów.
Dzisiaj śmiało mogę powiedzieć, że za każdym zdobytym przeze mnie tytułem stoją także moi Rodzice, którzy wspierali moje starania jak tylko mogli. Miałem ogromne szczęście, że mogłem rozwijać się w takim otoczeniu – to bardzo ułatwiło wiele kwestii związanych z graniem. Przede wszystkim w mojej rodzinie ten temat został odczarowany przez każdego jej członka: grała Mama, grał Tata, grała Siostra więc grałem i ja. Tak, dość nietypowe i niespotykane wręcz, ale czas pokazał, że decyzja była absolutnie trafiona.
Niewątpliwie, to ogromne wyzwanie dla rodzica, zaakceptować fakt, że dziecko gra przez tyle godzin ‘w komputer’. Jeszcze większe, zrozumieć jego ekscytację i niejako wejść do świata, który niekoniecznie musi być fascynujący dla kogoś kto po prostu grania nie czuje. To niezwykle ważna kwestia: zaangażować się, poznać, każdego dnia pytać, rozmawiać i na prawdę interesować tematem. Tylko wtedy można przepędzić demony związane z ‘graniem w gry’ i nadać tej pasji nieco szerszy kontekst, pozwalający ukierunkowywać dziecko w stronę czegoś bardziej poukładanego, zorganizowanego i przede wszystkim, kontrolowalnego.
W świecie gier fascynację od uzależnienia dzieli bardzo cienka, czasem wręcz niewidoczna linia. Dlatego rozumiem rodzicielską troskę. Te sytuacje, pełne wątpliwości, potrafią wygenerować złe, pochopne decyzje, które rzutują na dalszy rozwój wypadków. ‘Nie będziesz tyle siedział przed komputerem’, ‘zajmij się wreszcie czymś konkretnym’, ‘ile można w to grać?’ – to tylko kilka z lawiny przykładów na całkowite niezrozumienie zagadnienia jakim jest gaming.
A może, zamiast takich osądów, warto przysiąść na chwilę, posłuchać i pooglądać grę? Zobaczyć na własne oczy refleks, szybkość kojarzenia, koncentrację i łatwość precyzyjnego formułowania myśli w komunikacji z pozostałymi graczami? W czasie, gdy rodzice próbują wyartykułować swoje przekonanie, gracz podejmuje kilka absolutnie kluczowych dla przebiegu gry decyzji. Niektóre akcje trzeba oglądać w zwolnionym tempie by zrozumieć co tak na prawdę się wydarzyło. Wówczas ‘w mgnieniu oka’ nabiera zupełnie nowego znaczenia. Nie zawsze jednak te wszystkie talenty, tak bardzo widoczne w grze przekładają się na codzienność – o tym także trzeba pamiętać.
Z perspektywy czasu, gdy myślę o zdobytych tytułach, wygranych turniejach, ludziach, których poznałem czy krajach, które dane było mi zobaczyć, dochodzę do wniosku, że o ile Rodzice mają ogromny wpływ na te pierwsze, najważniejsze decyzje o tyle później, każdy gracz samodzielnie kieruje swoim rozwojem. Także tym poza grą. Zaryzykuję stwierdzenie, że gra potrafi mieć zbawienny wpływ na niektóre nasze postawy, odruchy. Uczy nas określonych zachowań, reakcji, których na próżno szukać u ludzi, którzy nie zetknęli się na dłużej z grami. To oczywiście nie dotyczy wszystkich, którzy grają. Trzeba być świadomym, że świat gier niesie też zagrożenia, które jednak można neutralizować o ile zna się realia tej wirtualnej rzeczywistości. Wszystko jest kwestią zdrowego balansu i zróżnicowania. W skrócie: nie sama grą człowiek żyje.
W tych początkowych latach trudno postrzegać granie jako docelowe zajęcie, z którego można utrzymać siebie, rodzinę i snuć plany na przyszłość. To jest ten moment, w którym większość esportowych snów się kończy. Brakuje motywacji, konsekwencji, wsparcia i zwykłej dyscypliny indywidualnej by każdego dnia, niezależnie od wyniku, trenować, doskonalić swoje umiejętności i rozgrywać kolejne mecze. Również te przegrane, niestety. Gdy zaczynałem swoje pierwsze poważniejsze kroki w esporcie, do głowy mi nie przyszło, że stanie się on moim zawodem, dzięki któremu będę mógł spokojnie żyć z moją rodziną i cały czas robić to co kochałem od zawsze: grać w grę.
Mój start nie należał do najłatwiejszych: to nie były czasy obecnie dostępnych możliwości. Komputery, monitory o parametrach takich jak dzisiaj, światłowody czy wygodne fotele gamingowe – nic z tego nie było moim udziałem na początku. Pierwsze turnieje rozgrywałem siedząc na…plastikowych fotelach ogrodowych, które ustawiane jeden na drugim pozwalały mi sięgnąć klawiatury i myszki.
Drużyna spała na podłodze w śpiworach a podróżowaliśmy po Europie dzięki uprzejmości mojego Taty, który był naszym kierowcą, trenerem i managerem w jednym. To wszystko hartowało ducha i powodowało, że głód zwycięstwa był naprawdę ogromny. Obecnie, w erze pełnej cyfryzacji i galaktycznego wręcz postępu technologii, mam wrażenie, że czas kiedy zaczynałem grać był lata świetlne temu. To doskonała wiadomość dla każdego fana gier – każda opcja jest na wyciągnięcie ręki. Można przebierać w możliwościach sprzętowych, grać na szybkich stałych łączach, brać udział w niezliczonej ilości rozgrywek nie ruszając się praktycznie z fotela. Tak wygląda jasna strona rzeczywistości. Ciemniejsza to ta, gdy właśnie wszystko podane na tacy staje się standardem, który prowadzi do stagnacji i niebezpiecznej rutyny, a w konsekwencji spadku ambicji, motywacji i nieuchronnej frustracji. Chwila, w której przebieramy w setkach możliwości może być równie zgubna co ich brak. Dlatego tak ważna jest ta wewnętrzna siła, która napędza nas do przede wszystkim wytężonej pracy nad samym sobą – to tu zaczyna się droga do profesjonalizacji pasji.
Na całe szczęście, dzisiejszy esport oferuje wiele możliwości każdemu, kto interesuje się grami. Nie trzeba być zawodnikiem by związać swoje życie z gamingiem. Nie udało się zostać profesjonalnym graczem? Można zostać analitykiem, trenerem, komentować mecze, można streamować gry tak by inni oglądali, można organizować wydarzenia esportowe, pracować jako administrator rozgrywek czy manager talentów. Mógłbym wyliczać bardzo długo, ale trzeba pamiętać o jednym – te wszystkie opcje mają jeden wspólny początek: decyzja Rodziców, ich zaangażowanie i wsparcie na pierwszych etapach pasji a następnie ciężka samodzielna praca, by dotrzeć do takiego poziomu, który pozwoli otrzymać szansę na prawdziwą karierę w świecie esportu czy gamingu.
Małymi, ale zdecydowanymi krokami. Zawsze do przodu nawet, jeśli czasem mocno pod górkę. Esport odpłaca, ale tylko wtedy, gdy przestaje być jedynie zabawą. A trudno za taką uznać codzienne 8 godzinne treningi drużynowe, następnie indywidualne, a po nich mecze oficjalne trwające czasem 2-3 godziny. Pracujemy tak, by zabawa stała się naszą pracą, ale to nigdy nie działało na odwrót.